Bardziej różnorodny świat nie jest zdobyty raz na zawsze. Wiele wskazuje na to, że tego świata będzie trzeba bronić – mówi Andrzej Seweryn, aktor, dyrektor Teatru Polskiego, wyróżniony tytułem Ambasador Różnorodności 2024.
Od premiery netfliksowej „Królowej”, w której zagrał pan rolę drag queen Loretty, pojawiło się wiele wywiadów, w których podkreśla pan, jak ważna jest różnorodność w społeczeństwie. Czy to jakiś rodzaj misji?
Byłem zafascynowany postacią Sylwestra i Loretty, a jednocześnie z tą podwójną rolą przyszła refleksja nad społeczną odpowiedzialnością mojej kreacji. Szczególnie w Polsce, gdzie mamy do wykonania ogromną pracę w dziedzinie akceptacji, różnorodności i inności. W tej kwestii uprawiam czynne ambasadorstwo od wielu lat, starając się pokazywać, że różnorodność jest siłą społeczeństwa. Przejawia się to także w wielu małych, codziennych działaniach, choćby w doborze reżyserów, aktorów czy tekstów, które prezentujemy w Teatrze Polskim. Na drzwiach mojego gabinetu wisi zresztą napis „Strefa wolna od nienawiści”. Traktuję to jako poważne zobowiązanie.
Co dla pana oznacza tytuł Ambasadora Różnorodności 2024?
To radość i zaskoczenie, ale przede wszystkim odpowiedzialność za dalsze pełnienie tej misji. Dzięki laureatom Nagród Różnorodności świat jest lepszy, ci ludzie robią naprawdę świetną robotę. Nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym moim mieszkającym we Francji dzieciom. W ostatnich wyborach do europarlamentu zyskująco dobry wynik uzyskała tam skrajna prawica. Różnorodność, od wielu lat uznawana nad Sekwaną za wartość, jest więc zagrożona. Niestety, w całej Unii Europejskiej rosną w siłę partie antydemokratyczne. To zagrożenie dla wszelkich mniejszości. Wydawało się, że faszyzm się skończył wraz z II wojną światową, ale okazuje się, że demony przeszłości przetrwały.
Są wciąż groźne?
Niestety tak. Gdy tylko sytuacja społeczna, polityczna czy moralna zaczyna sprzyjać ujawnieniu negatywnych cech, te demony wychodzą na wierzch. Uważam, że w ludziach są takie same pokłady dobra, co zła, dobro trzeba więc pielęgnować. Lepszy, bardziej różnorodny świat nie jest zdobyty raz na zawsze. Wiele wskazuje na to, że trzeba będzie go bronić.
Jak to robić?
Przede wszystkim dbając o solidną edukację. Trzeba spokojnie tłumaczyć, jakie wartości niesie ze sobą różnorodność, nawiązywać dialog z ludźmi, zachowując otwartość na odmienne poglądy. Jeśli chcemy, żeby społeczeństwo było otwarte, sami powinniśmy być otwarci. Musimy przyjąć, że ludzie mają w sobie naturalny strach przed innością i lekarstwem na niego jest wiedza.
Pan jest dziś sojusznikiem osób LGBTQ+. Czy pan również przeszedł drogę w tej dziedzinie?
Oczywiście. Przez lata w ogóle nie rozumiałem tego świata, w końcu mam już 78 lat. Pół wieku temu najlepszą opcją opisu kogoś żyjącego w relacji jednopłciowej wydawało się milczenie na ten temat. Mówię, oczywiście, o światku artystycznym. W innych środowiskach było dużo gorzej, dominowały agresywne i wulgarne określenia. Miałem przyjaciół tworzących męsko-męskie czy żeńsko-żeńskie pary, szanowaliśmy ich, ale ich związki traktowaliśmy jako swoisty „wypadek przy pracy”. Dziś wiem, że takie podejście to duży błąd. W życiu mi się nie śniło, że kiedyś w kontekście par jednopłciowych będziemy mówili o prawie do małżeństw czy adopcji dzieci. U mnie zmiana nastąpiła pod wpływem młodego pokolenia i bardzo się z niej cieszę.